Jak najłatwiej poderwać dziewczynę gdy jest się żeglarzem?
Przede wszystkim, najlepiej nim nie być.
To nie żarty. Gdy jest się ponad 220 dni poza domem, trenuje, startuje i szlifuje łódką tudzież deską fale, ciężko jest pogodzić wszystko. Są jednak udokumentowane przypadki owych nieszczęśników – zdjęcia, filmy, statusy na Fejsbuku, a nawet dzieci. Wybaczcie, iż posłużę się tylko starą grafiką, ale pozwoli nam ona trochę głębiej wczuć się w temat.
Weź się, tato.
Niestety (oficjalnie) ten obrazek to utopia. To wcale nie jest tak, jak mówił mi parę lat temu pewien trener z Mrągowa – „Marcinku, pamiętaj… gdzie strona, tam narzeczona”. Miałem wtedy lat około czternastu i nie do końca jeszcze wtedy zgadzałem się z wyżej wymienionym stwierdzeniem… Myślałem, że po przepłynięciu halsówki, pełnego i baksztagu narzeczonych będzie tak dużo, ile razy pojechałem w jakąś stronę. Na szczęście niedługo później poznałem kolejną życiową mądrość, odrobinę prostszą – jeśli masz na palcu obrączkę, obowiązuje ona tylko w tym mieście (ew. porcie), gdzie ją założyłeś. Nie będę zagłębiał się w naturę etyczną, moralną i katolicką powyższych cytatów, od tego mamy w naszym kraju prof. Środę, która w środę w Wyborczej trafia zawsze w sam środek, a także posłów Girzyńskiego i Dorna, którzy na pewno są autorytetami w tych kwestiach dla wielu ludzi*.
*na pewno tacy się znajdą
Samo bycie żeglarzem nie czyni cię „ciachem”. Na to trzeba uczciwie zapracować. Jak? O tym dalej. Na początek kilka prostych porad – kluczy. Przyjmijmy że podczas wypadu do pubu zakochaliśmy się nieszczęśliwie po pięciu minutach przebywania w środku w urodziwej kelnerce. Co robić? Po pierwsze – założyć koszulę z długimi rękawami, aby zakryć nierówną opaleniznę, która powstała podczas żeglowania w krótkiej piance, czy też lajkrze (u nas na Mazurach nie wiemy jak to się pisze). Jeśli pływamy na Laserze, wskazanym jest założenie długich spodni również – zainteresowani z pewnością wiedzą o co chodzi, a ci co nie są w temacie, podaję przykład. Nawet na teledyskach Lady Gagi tancerze nie mają opalonych łydek na piętnaście centymetrów.
Po drugie, trzeba mieć to gadane. Z ubolewaniem stwierdzam, że coraz częściej zdanie „zabiorę cię na koniec świata i w ogóle” nie działa tak, jak powinno. Przyczyn możnaby się dopatrywać w zasadzie wszędzie, ja jednak pozostanę przy teorii, że ten wcale przecież nie tak bardzo oklepany tekst miał znaleźć się jako podtytuł „Białej Księgi” Antoniego Macierewicza i przez to stracił na wartości.
Tyle, jeśli chodzi o – naprawdę – podstawy. Paradoksalnie, najłatwiej jest zdobyć serce innej żeglarki, niekoniecznie takiej pływającej non-stop. Powiem więcej, jej jedyny kontakt z łódką, morzem i falami może ograniczyć się do zakupu kurtki Henri Lloyda. Wystarczy jednak, że ma jakieś, większe lub mniejsze, pojęcie o żeglarstwie. Wtedy możemy uruchomić parę gadżetów. Dla przykładu:
Gdy mamy do dyspozycji taką broń, można już tylko pisać scenariusze. Stoisz sobie przy barze, sączysz drineczka, delikatna napinka na plecki, żeby koszula poszła do góry i odsłoniła napisy, w końcu podchodzi do ciebie dziewczyna…
- Żeglujesz na 470?
- Taaak, wróciłem właśnie z Majorki… (wszyscy zdajemy sobie sprawę jak beznadziejnie tam jest, ale robi wrażenie – a o to chodzi)
- Oh, naprawdę?
W tym momencie to już 90% końcowego sukcesu. Nie należy jednak zbytnio przesadzać i na początku znajomości proponować dla przykładu „u mnie w mieszkaniu wspólne obejrzenie wyścigu medalowego w jeszcze olimpijskiej klasie Star poprzez GPSa”. Kaliber może być za ciężki. Gdy jednak stoisz nad przepaścią i zdecydujesz się na ten krok, warto dodać dla – już swojej lubej – że tym razem nasze chłopaki nie startują w medalowym, dlatego łatwiej będzie utrzymać kamerę nad nimi.
Dobry debiut Marcinku. Lubię to. 100% prawdy;)
Ty to znasz kobiety
Nie znam
Całe szczęście jestem w posiadaniu owego paska dobrze to rokuję na dzisiejsze balety zgłębiając się w Twoją literaturę! Starczy teorii, sprawdzimy w praktyce, „Sopot by night” Pzdr